Ósmy z kolei, styczniowy artykuł dla polonijnego magazynu „Sami Swoi”
Keep smiling jest wszechobecne w kulturze anglosaskiej. Tymczasem okazuje się, że i my mamy nasze polskie nawykowe wszechobecne uśmiechanie się! Zresztą nie tylko polskie, bo to sztuka opanowana na skalę międzynarodową, która ma swoje cienie. Dlatego dziś będzie co nieco o tym, z jakiego powodu znaczna część ludzi przykleja uśmiech do twarzy bez względu na to, jak się w rzeczywistości ma.
Czy wiesz, że gdy uśmiech płynie z głębi nas i jest spójny z naszym stanem, wtedy śmiejemy się inaczej? Śmiejemy się oczami, a właściwie wprawiamy w ruch mnóstwo małych mięśni wokół oczu. Taki uśmiech jest zaraźliwy i karmi otoczenie dobrą energią. Jest nie do podrobienia, gdy nie jest nam do śmiechu! Widać to na zdjęciach. Wystarczy zasłonić dolną część twarzy i spojrzeć na oczy. Przy odrobinie wprawy można zauważyć różnicę.
Nawykowy uśmiech ma nieco inny charakter. Pojawia się na twarzy automatycznie, z reguły bez względu na to, co czuje jego właściciel. Nauczyliśmy się go stosować, gdy pewne sytuacje w przeszłości zaprogramowały nas na myślenie, że nasza osobista prawda bywa dla innych trudna i niewygodna, gdy pokazujemy ją światu. Dlatego na wszelki wypadek trzeba ją podać w upiększony sposób.
Istota uśmiechu na zawołanie
Tego typu uśmiech ma za zadanie obronić nas i nasze otoczenie przed doświadczeniem takiej niewygodnej prawdy. Pojawia się gdy wzrasta w organizmie poziom lęku – dzieje się to najczęściej nieświadomie w relacji z jakąś osobą lub gdy pojawiają się trudne emocje i czujemy dyskomfort, smutek czy rezygnację. Uśmiech w relacjach z bliskimi staje się wtedy rytualnym sposobem na przykrycie trudu.
Taki przyklejony do twarzy uśmiech jest jak zbroja. Z jednej strony chroni nas przed innymi – nie dopuszczamy ich głębiej, w tę zranialną część nas. Z drugiej strony ochrania nas przed nami samymi, bo nam samym pomaga czegoś nie poczuć. Taki zabieg ma efekt uboczny. Gdy w środku nasze jestestwo się nie śmieje, a my serwujemy światu promienną twarz, wtedy nawet najpiękniejszy uśmiech oddala nas od innych. Gdy pracujemy nad tym na sesjach, okazuje się, że większość osób nie zdaje sobie sprawy z momentu, w którym się uśmiecha i nie ma pojęcia, jak często to robi w sytuacjach, gdy jest im nie do śmiechu!
Nie jest łatwo przestać się śmiać!
Na bazie pracy z klientami wiem, jak trudno jest zrezygnować z takiej obrony. Zakładamy maskę i nie musimy konfrontować się z przykrymi emocjami i trudnymi sytuacjami, które omijamy szerokim łukiem takiego nawykowego uśmiechu. Chronimy tę naszą prawdziwą twarz przed odrzuceniem, brakiem akceptacji, byciem ciężarem, obwinieniem czy karą.
Taki uśmiech jest formą mechanizmu obronnego, który daje kuszące gratyfikacje. Stwarza pozory, że mamy trudne emocje na wodzy. Że jesteśmy radośni, silni, że nic nas nie rusza. Nie musimy borykać się z tym, że kogoś obciążymy czymś niewygodnym, bo przecież uśmiech lubią prawie wszyscy, a niewygodne informacje i mniej lukrowane emocje niekoniecznie. Jesteśmy ponad własne smutki i ciężary życia! Tacy zdystansowani, promienni… Tylko, że to pułapka!
Co może kryć się za uśmiechem?
Bo tak naprawdę za uśmiechem na pokaz kryje się rezygnacja z samego siebie. Na zewnątrz jesteśmy uśmiechnięci, w środku czujemy się jak wydmuszki. Samotni ze swoją prawdą, która wcale taka uśmiechnięta nie jest. „Nie chcę innych kłopotać sobą.” „Nie chcę być ciężarem.” „Pokazywanie prawdziwego siebie jest ryzykowne.” „Za pokazanie emocji może spotkać mnie coś trudnego i niemiłego.” „Mogę nie być potraktowany poważnie, więc sam siebie na wszelki wypadek nie potraktuję poważnie.”
Pod takim uśmiechem skryta jest podjęta gdzieś, kiedyś – często lata wstecz, w dzieciństwie – decyzja, że to ja będę dbała/dbał bardziej o świat niż świat to robił kiedyś dla mnie. Więc rezygnuję ze swojej prawdy na temat moich trudnych emocji i od teraz będę wystawiać na zewnątrz tylko tę osłonecznioną połowę księżyca, żeby przypadkiem nikogo nie martwić i nie zostać odrzuconym. A drugą połowę – mój poważniejszy i smutniejszy cień – schowam tylko dla siebie. Taka strategia działa u wielu przez lata. Do czasu bywa skuteczna, bo miło przebywa się w towarzystwie słonecznych, serdecznych ludzi. Zawsze jednak ma swoje koszty emocjonalne, a nawet psychosomatyczne. I wbrew pozorom zwiększa poczucie osamotnienia.
Śmieję się, by ukryć ból
Automatyczny uśmiech jest jak ostrzeżenie: „nie dotykaj mnie, bo boli”. Warto wyruszyć na ekspedycję po własnym wnętrzu i zaglądnąć głębiej, co kryje się pod tym przymusowym uśmiechem. Spotkanie się ze swoim dyskomfortem czy lękiem daje siłę wynikającą z głębszego kontaktu z sobą. Gdy przestajemy uciekać od prawdy o własnym stanie ducha i emocjach, które odczuwamy, stajemy się bardziej wyraziści dla świata. I nawet gdy znika przyklejony uśmiech, to my coś zyskujemy – urok naturalności.
Gdy mamy kontakt z tym, co w nas i dajemy sobie do tego prawo, łatwiej nam komunikować się asertywnie ze światem. Jest w tym rodzaj siły, którą promieniejemy. Bycie w kontakcie z prawdziwym sobą, pomaga nam być bliżej ludzi i lepiej dbać o siebie. Owszem, ryzykujemy odrzucenie – ale możemy zyskać coś cennego – mniejszą samotność bez lukrowanej posypki.
Świadome keep smiling
Nie chodzi o to, by z uśmiechu w ogóle rezygnować. Uśmiech na swój urok i swoją moc! Nawet jeśli uśmiechamy się na przekór sobie i robimy to świadomie, to jest to dla nas mniej destrukcyjne niż automatyczny uśmiech obronny!
Różnica polega na tym, że nie jedziemy na autopilocie, który prowadzi nas do zakrzywiania prawdy. Tylko korzystamy z uśmiechu jak z narzędzia pomagającego nam dbać o innych, jeśli to właśnie wybieramy, a także o siebie – bo w dzisiejszym świecie uśmiech ułatwia nam osiąganie różnych celów.
Droga od uśmiechu do wolności
Jeśli myślisz, że nie śmiejesz się automatycznie – zrób eksperyment. Poproś bliską Ci osobę, żeby w czasie rozmowy, która prowadzicie, zwracała Ci uwagę za każdym razem, gdy zobaczy uśmiech na Twojej twarzy. Najbardziej wyraziście widać to wtedy, gdy konwersacja toczy się na poważniejsze tematy, bo wtedy ten nieświadomy mechanizm kolorowania prawdy działa na pełnych obrotach.
Trudno zrezygnować ze swojej promienniej zbroi, gdy już przyzwyczailiśmy do niej świat wokół nas. Ale może na początek choć jeden mały krok w kierunku bycia w zgodzie z tym, co w środku? Zamienić uśmiech od ucha do ucha na półuśmiech? Zacząć rejestrować to, kiedy się uśmiechamy? Pozwolić sobie na zanurzenie się w sobie i sprawdzenie: Co tak naprawdę czuję? Jak ja się mam? W jakich sytuacjach uśmiecham się, choć wcale nie jest mi do śmiechu? Jaką prawdę chowam przed światem pod swoim uśmiechem?